Pamiętacie jedną z moich śród, opisywaną przy okazji pobytu na Hawajach? Wspominałam tam, że wiele radości sprawia mi odwiedzanie pchlich targów, miejsc ze starociami, niepotrzebnymi gratami, rzeczami o bliżej nieokreślonym przeznaczeniu. Przypomniało mi się, że mam dla Was zaległą fotorelację z tego typu miejsca w Nowym Jorku.
Zanim przejdziemy do zdjęć, warto napisać kilka słów o samym Williamsburgu.
Jest to dzielnica Brooklynu, która graniczy od północy z naszym wspaniałym Greenpointem. A jeśli już przy Greenpoincie jesteśmy, to wspomnę tylko, że mieszkanie w tej polskiej części Brooklynu staję się coraz bardziej fancy, cool, hippie i czaderskie. Ceny wynajmu mieszkań i koszty życia idą więc w górę, co często zmusza Polonię do przeprowadzek.
Williamsburg jest domem dla ok. 113 tysięcy mieszkańców. Większość z nich to szeroko pojęci ARTYŚCI. Zarówno Ci, którzy w swojej twórczości osiągnęli już wiele, jak i Ci, którzy przybywają do Nowego Jorku z hasłami na ustach „I love New York” zapominając, że „New York hates me”. Jednak nie poddają się, dalej usiłując sprzedać swój talent i oryginalność.
Nic więc dziwnego, że Wiliamsburg stał się idealnym miejscem dla pchlich targów, które umożliwiają zagubionym nowojorskim hipsterom być jeszcze bardziej hipsterkimi w hipsterkiej nienawiści do wszystkiego, co hipsterkie.
Zmierzając w kierunku 50 Kent Ave. zupełnym przypadkiem trafiłam na zadaszony flea market.
Był to tylko przedsmak tego, co czekało na moje dwie koleżanki i na mnie w miejscu, do którego zmierzałyśmy.
Oczywiście niezdrowym zwyczajem jest pomijanie posiłków lub niejedzenie, a jako, że zbliżała się pora lunchu, zdecydowałyśmy się obejść wszystkie stoiska z jedzeniem w poszukiwaniu najbardziej przemawiającej do nas pozycji.
Najedzone i szczęśliwe rozpoczęłyśmy oglądanie, dotykanie, wyśmiewanie i przymierzanie zastanego asortymentu.
W drodze do Brooklyn Bridge Parku mijałyśmy osobliwe zakątki i napawałyśmy się artystycznym duchem Williambsurga.
Niezależnie od tego czy macie kartę stałego klienta do wszystkich większych sieciówek, czy też pałacie wielką nienawiścią do ślepego podążania za trendami, to warto odwiedzać tego typu miejsca. Można tam bowiem znaleźć nie tylko nietuzinkowe ubrania i antyki, ale też zapomniane książki lub nigdy nie docenione dzieła sztuki. Wysokie jest też prawdopodobieństwo spotkania ciekawych, oryginalnych, a czasem nawet powszechnie znanych osobistości, bowiem w świecie, w którym nie wiadomo do końca, co jest passé, co na to topie, a co zarezerwowane tylko da hipsterów, każdy szuka czegoś unikatowego i jedynego w swoim rodzaju.
Zobacz inne wpisy:
Aneta Ruszczyńska
Latest posts by Aneta Ruszczyńska (see all)
- Majorka poza sezonem, czyli zimowy odwyk - 10/01/2018
- Kiedy trzydziestka nie płynie z prądem… - 25/01/2017
- Czy warto wjechać na Szczyt Europy? | Jungfrau - 05/01/2017


UDOSTĘPNIJ


